Wstęp
Co dzień świeży pieniądzczyli dzieje Bazaru Różyckiego
Autorzy
Krzysztof Wargenau, Leszek Nurzyński
Na podstawie powieści Marka Millera
Co dzień świeży pieniądz, czyli dzieje Bazaru Różyckiego
Koncepcja graficzna, reprodukcje, kolaże: Rafał Borowy
Na podstawie powieści Marka Millera
Co dzień świeży pieniądz, czyli dzieje Bazaru Różyckiego
Koncepcja graficzna, reprodukcje, kolaże: Rafał Borowy
Między Wołową i drugą bez nazwy
Między Wołową i drugą bez nazwy1862-1918
Marek Miller
Wszystko zaczęło się od kolei.
W drugiej połowie XIX w. Praga staje się miejscem intensywnego rozwoju handlu i przeładunku towarów.
Wszystko zaczęło się od kolei.
W drugiej połowie XIX w. Praga staje się miejscem intensywnego rozwoju handlu i przeładunku towarów.
W 1862 r. powstała linia kolejowa Warszawa–Petersburg,
a 4 lata później Kolej Warszawsko-Terespolska.
Przed warszawskimi kupcami otworzyły się ogromne możliwości wymiany handlowej z innymi częściami
Cesarstwa Rosyjskiego.
a 4 lata później Kolej Warszawsko-Terespolska.
Przed warszawskimi kupcami otworzyły się ogromne możliwości wymiany handlowej z innymi częściami
Cesarstwa Rosyjskiego.
Rozwój kolejnictwa stworzył nową scenografię:
powstały stacje kolejowe, magazyny, bocznice i wiadukty.
Do rodzącego się na Pradze przemysłu podciągnięto tory.
powstały stacje kolejowe, magazyny, bocznice i wiadukty.
Do rodzącego się na Pradze przemysłu podciągnięto tory.
Dworce wypełniły się podróżnymi.
Pasażerów podzielono na cztery klasy,
oddając ówczesną strukturę społeczną.
Pasażerów podzielono na cztery klasy,
oddając ówczesną strukturę społeczną.
Handel praski od dawien dawna
specjalizował się w wołach, cielętach i koniach.
specjalizował się w wołach, cielętach i koniach.
Karol Mórawski, publicysta
Transporty kolejowe z bydłem,
hen z odległych guberni cesarstwa,
trafiały teraz prosto na specjalne
rampy wyładowcze Dworca Terespolskiego,
skąd blisko już było na tereny targowe.
Transporty kolejowe z bydłem,
hen z odległych guberni cesarstwa,
trafiały teraz prosto na specjalne
rampy wyładowcze Dworca Terespolskiego,
skąd blisko już było na tereny targowe.
Marek Miller
Na parę lat przed I wojną światową sprzedawano
na Pradze ok. 130 000 wołów rocznie, czyli prawie
2500 sztuk tygodniowo. Na Pradze było wtedy
ok. 200 kupców wołowych, z czego połowę stanowili
Rosjanie, a połowę Żydzi.
Równocześnie z rozwojem handlu wołami rozwinął się
też na Pradze handel końmi.
Na parę lat przed I wojną światową sprzedawano
na Pradze ok. 130 000 wołów rocznie, czyli prawie
2500 sztuk tygodniowo. Na Pradze było wtedy
ok. 200 kupców wołowych, z czego połowę stanowili
Rosjanie, a połowę Żydzi.
Równocześnie z rozwojem handlu wołami rozwinął się
też na Pradze handel końmi.
Bazar Różyckiego, 1892 r.
Na podstawie najstarszej
fotografii przedstawiającej Bazar,
autorstwa Konrada Brandla;
autor reprodukcji: Rafał Borowy
W lipcu 1882 roku ustawiono żelazną bramę
nowego targowiska. Między dwoma żeliwnymi
słupkami znajdowały się napisy "Bazar",
wykonane w językach rosyjskim i polskim.
Poniżej – dekoracja skomponowana z motywów
esownic. Rosyjski i polski napis rozdzielał
wizerunek syreny. Bramę wieńczyły dwa dekoracyjne proporczyki osadzone na kulach. Plac oddzielony był
od ulicy Targowej ozdobnym żeliwnym ogrodzeniem.
nowego targowiska. Między dwoma żeliwnymi
słupkami znajdowały się napisy "Bazar",
wykonane w językach rosyjskim i polskim.
Poniżej – dekoracja skomponowana z motywów
esownic. Rosyjski i polski napis rozdzielał
wizerunek syreny. Bramę wieńczyły dwa dekoracyjne proporczyki osadzone na kulach. Plac oddzielony był
od ulicy Targowej ozdobnym żeliwnym ogrodzeniem.
Na początku XX wieku Bazar coraz bardziej
wypełnia się drobnymi kramami w formie budek.
Najwięcej wznoszono w bezpośrednim
sąsiedztwie wejść na targowisko.
wypełnia się drobnymi kramami w formie budek.
Najwięcej wznoszono w bezpośrednim
sąsiedztwie wejść na targowisko.
Bazarem nie zajmował się bezpośrednio
pan Różycki, a jego administrator,
przyjaciel i zaufany zausznik – Manas Ryba.
Naprawdę nazywał się Manes Rinba i krążyły
legendy o jego podobieństwie do Juliana Różyckiego.
pan Różycki, a jego administrator,
przyjaciel i zaufany zausznik – Manas Ryba.
Naprawdę nazywał się Manes Rinba i krążyły
legendy o jego podobieństwie do Juliana Różyckiego.
Piotr Kulesza, Laboratorium Reportażu
Manas Ryba zbierał opłaty targowe
i rozsądzał spory. Miał mieszkanie
przy bazarze na ul. Targowej 54.
Sam Różycki na bazarze pojawiał się
bardzo rzadko.
Prawdziwym pomysłodawcą bazaru
nie był jednak ani Julian Różycki,
ani jego doradca Manas Ryba,
lecz jak to już wspomnieliśmy
drobni żydowscy straganiarze.
Manas Ryba zbierał opłaty targowe
i rozsądzał spory. Miał mieszkanie
przy bazarze na ul. Targowej 54.
Sam Różycki na bazarze pojawiał się
bardzo rzadko.
Prawdziwym pomysłodawcą bazaru
nie był jednak ani Julian Różycki,
ani jego doradca Manas Ryba,
lecz jak to już wspomnieliśmy
drobni żydowscy straganiarze.
Marek Miller
Żaden z kupców, którzy przenieśli swoje stragany na bazar Różyckiego w przeciągu najbliższych kilku lat, nic nie płacił. Później jednak właściciel zaczął pobierać opłatę.
Przy bazarze i w nim samym otwarto sporo sklepów.
Ogółem z tego jednego bazaru utrzymywało się przeszło
300 rodzin żydowskich.
Żaden z kupców, którzy przenieśli swoje stragany na bazar Różyckiego w przeciągu najbliższych kilku lat, nic nie płacił. Później jednak właściciel zaczął pobierać opłatę.
Przy bazarze i w nim samym otwarto sporo sklepów.
Ogółem z tego jednego bazaru utrzymywało się przeszło
300 rodzin żydowskich.
Piotr Kulesza
Bazar Różyckiego był jednym z wielu
żyjących w cieniu wielkiego targu bydlęcego.
Bazar Różyckiego był jednym z wielu
żyjących w cieniu wielkiego targu bydlęcego.
Piotr Kulesza
Bazar Różyckiego był jednym z wielu
żyjących w cieniu wielkiego targu bydlęcego.
Okoliczne uliczki, Brzeską i Ząbkowską,
szybko opanowali żydowscy rzemieślnicy:
rymarze, szewcy, krawcy, pończosznicy,
krawaciarze. Wszędzie panował tłok, ruch.
Bazar Różyckiego był jednym z wielu
żyjących w cieniu wielkiego targu bydlęcego.
Okoliczne uliczki, Brzeską i Ząbkowską,
szybko opanowali żydowscy rzemieślnicy:
rymarze, szewcy, krawcy, pończosznicy,
krawaciarze. Wszędzie panował tłok, ruch.
Piotr Kulesza
Bazar Różyckiego był jednym z wielu
żyjących w cieniu wielkiego targu bydlęcego.
Okoliczne uliczki, Brzeską i Ząbkowską,
szybko opanowali żydowscy rzemieślnicy:
rymarze, szewcy, krawcy, pończosznicy,
krawaciarze. Wszędzie panował tłok, ruch.
Stada bydła pędzone przez wiejskich
wyrostków tarasowały przejazd,
wpadały hurmem na chodniki,
spychały ludzi, wywołując popłoch.
Głośne przekleństwa woźniców
mieszały się z rykiem przerażonego bydła.
Bazar Różyckiego był jednym z wielu
żyjących w cieniu wielkiego targu bydlęcego.
Okoliczne uliczki, Brzeską i Ząbkowską,
szybko opanowali żydowscy rzemieślnicy:
rymarze, szewcy, krawcy, pończosznicy,
krawaciarze. Wszędzie panował tłok, ruch.
Stada bydła pędzone przez wiejskich
wyrostków tarasowały przejazd,
wpadały hurmem na chodniki,
spychały ludzi, wywołując popłoch.
Głośne przekleństwa woźniców
mieszały się z rykiem przerażonego bydła.
Ulicami krążyły grupy „nożowców".
Gdy zapadał zmrok, łatwo było paść ich ofiarą.
W szynkach, gdzie zakrapiano ubite interesy, często dochodziło do krwawych rozpraw.
W świecie przestępczym Pragi niepodzielnie
królowali żydowscy bossowie targu wołowego.
To oni ustalali ceny na bydło, oni zbierali haracze od handlarzy, ale też i oni zapewniali im opiekę, której nie dawała policja.
Gdy zapadał zmrok, łatwo było paść ich ofiarą.
W szynkach, gdzie zakrapiano ubite interesy, często dochodziło do krwawych rozpraw.
W świecie przestępczym Pragi niepodzielnie
królowali żydowscy bossowie targu wołowego.
To oni ustalali ceny na bydło, oni zbierali haracze od handlarzy, ale też i oni zapewniali im opiekę, której nie dawała policja.
Marek Miller
Od roku 1882 w ciągu najbliższej dekady
parcele należące do Juliana Różyckiego
stały się jednym z najważniejszych bazarów
na warszawskiej Pradze.
Kiedy zlikwidowano targowisko
ze środka ul. Targowej, na jego miejsce
założono bulwary na wzór zachodnioeuropejskich.
Starano się jej nadać prawdziwie wielkomiejski wygląd. Władze miejskie uporządkowały nawierzchnię ulicy.
Od roku 1882 w ciągu najbliższej dekady
parcele należące do Juliana Różyckiego
stały się jednym z najważniejszych bazarów
na warszawskiej Pradze.
Kiedy zlikwidowano targowisko
ze środka ul. Targowej, na jego miejsce
założono bulwary na wzór zachodnioeuropejskich.
Starano się jej nadać prawdziwie wielkomiejski wygląd. Władze miejskie uporządkowały nawierzchnię ulicy.
Środek traktu zajęły starannie zaprojektowane
bulwary i zieleńce. Między dwoma jezdniami
z torami tramwajowymi założono
planty zadrzewione klonami, ozdobnymi
klombami. Ustawiono fontanny, stylowe
ogrodzenia i ławeczki oraz wysokie latarnie,
kształtem przypominające biskupie pastorały.
Dzielnica wyraźnie szła w górę i zyskiwała
na znaczeniu.
bulwary i zieleńce. Między dwoma jezdniami
z torami tramwajowymi założono
planty zadrzewione klonami, ozdobnymi
klombami. Ustawiono fontanny, stylowe
ogrodzenia i ławeczki oraz wysokie latarnie,
kształtem przypominające biskupie pastorały.
Dzielnica wyraźnie szła w górę i zyskiwała
na znaczeniu.
Aleksandra Furtak i Joanna Wilczewska,
Laboratorium Reportażu
28 czerwca 1914 r. W Sarajewie zostaje zastrzelony
austro-węgierski następca tronu, arcyksiążę
Franciszek Ferdynand Habsburg. Wybucha I Wojna Światowa.
Ludność Warszawy, będąca wówczas poddanymi cara Imperium Rosyjskiego, zostaje wciągnięta w ten konflikt
1 sierpnia, gdy Niemcy wypowiadają wojnę Rosji.
Laboratorium Reportażu
28 czerwca 1914 r. W Sarajewie zostaje zastrzelony
austro-węgierski następca tronu, arcyksiążę
Franciszek Ferdynand Habsburg. Wybucha I Wojna Światowa.
Ludność Warszawy, będąca wówczas poddanymi cara Imperium Rosyjskiego, zostaje wciągnięta w ten konflikt
1 sierpnia, gdy Niemcy wypowiadają wojnę Rosji.
Pełny ekran
Wojna szybko sprawia, że warszawska ludność biednieje. W stołecznej prasie pojawiają się apele o podjęcie walki z drożyzną. Szczególnie ceny mięsa sięgają niewiarygodnych kwot. Na bazarach są jeszcze wyższe.
Władze niemieckie podtrzymują rosyjski zakaz sprzedaży spirytusu i wódki, a 18 grudnia 1915 roku wprowadzają na terenie całego Generał-Gubernatorstwa Warszawskiego własny monopol wódczany. Tym samym pozbawiają wielu kupców ważnego źródła dochodów.
Okupanci zaczęli także masowo rekwirować żywność. Nabiał, mięso, owoce – wszystko wysyłają do Berlina. Na rogatkach zabierają towar chłopom przywożącym ze wsi chleb, jajka, drób.
Władze niemieckie podtrzymują rosyjski zakaz sprzedaży spirytusu i wódki, a 18 grudnia 1915 roku wprowadzają na terenie całego Generał-Gubernatorstwa Warszawskiego własny monopol wódczany. Tym samym pozbawiają wielu kupców ważnego źródła dochodów.
Okupanci zaczęli także masowo rekwirować żywność. Nabiał, mięso, owoce – wszystko wysyłają do Berlina. Na rogatkach zabierają towar chłopom przywożącym ze wsi chleb, jajka, drób.
Przerwanie połączeń kolejowych z Rosją sprawia,
że przedsiębiorcy i kupcy z dnia na dzień tracą środki do życia. Na Pradze, będącej dotychczas „spichlerzem” Warszawy, zaczyna brakować żywności.
Przez brak towaru i narzucenie przez władze niemieckie limitu żywności handel na Bazarze Różyckiego zaczyna zamierać.
że przedsiębiorcy i kupcy z dnia na dzień tracą środki do życia. Na Pradze, będącej dotychczas „spichlerzem” Warszawy, zaczyna brakować żywności.
Przez brak towaru i narzucenie przez władze niemieckie limitu żywności handel na Bazarze Różyckiego zaczyna zamierać.
Marek Miller
Podczas wojny kupcy z bazaru Różyckiego
biorą czynny udział w walkach.
Z kolei Julian Różycki był opiekunem okręgu
XV Kuratorium Obywatelskiego Rodzin Rezerwistów
m. st. Warszawy.
Podczas wojny kupcy z bazaru Różyckiego
biorą czynny udział w walkach.
Z kolei Julian Różycki był opiekunem okręgu
XV Kuratorium Obywatelskiego Rodzin Rezerwistów
m. st. Warszawy.
Marek Miller
Podczas wojny kupcy z bazaru Różyckiego
biorą czynny udział w walkach.
Z kolei Julian Różycki był opiekunem okręgu
XV Kuratorium Obywatelskiego Rodzin Rezerwistów
m. st. Warszawy.
Piotr Kulesza
Zmarł w rok po odzyskaniu niepodległości,
25 kwietnia 1919 roku. Został pochowany na Powązkach.
W kondukcie pogrzebowym szły tysiące ludzi,
a o sympatii, jaką zdobył sobie w środowisku
żydowskich kupców, może świadczyć niezwykły
fakt obecności licznej grupy żydowskich płaczek.
Ceremonie pogrzebowe w kościele
św. Floriana trwały 2 dni.
Podczas wojny kupcy z bazaru Różyckiego
biorą czynny udział w walkach.
Z kolei Julian Różycki był opiekunem okręgu
XV Kuratorium Obywatelskiego Rodzin Rezerwistów
m. st. Warszawy.
Piotr Kulesza
Zmarł w rok po odzyskaniu niepodległości,
25 kwietnia 1919 roku. Został pochowany na Powązkach.
W kondukcie pogrzebowym szły tysiące ludzi,
a o sympatii, jaką zdobył sobie w środowisku
żydowskich kupców, może świadczyć niezwykły
fakt obecności licznej grupy żydowskich płaczek.
Ceremonie pogrzebowe w kościele
św. Floriana trwały 2 dni.
Jedność
1918-1939 FerajnaCzęść I: Jedność
Ja wszystkie kapele lubiłam: czerniakowskie, praskie, lwowską, wileńską. W tej praskiej można było tę dawniejszą Pragie widzieć i posłuchać.
Można było poczuć, jak to było.
Można było poczuć, jak to było.
Marek Miller
Po odzyskaniu przez Polskę niepodległości
Praga zaczyna się odradzać.
W latach 20. Targowa nabrała charakteru
Marszałkowskiej prawobrzeżnej Warszawy.
Po odzyskaniu przez Polskę niepodległości
Praga zaczyna się odradzać.
W latach 20. Targowa nabrała charakteru
Marszałkowskiej prawobrzeżnej Warszawy.
Olgierd Budrewicz, reporter
Praga była jednak głównie dzielnicą biedoty.
Mówiło się, że Praga to schody kuchenne Warszawy,
bo wiele dziewcząt stąd pracowało jako służące
po drugiej stronie Wisły.
Zygmunt Pągowski, kupiec
Niewielu bogatych ludzi mieszkało na Pradze.
Reszta to robotnicy, kolejarze, tramwajarze, rzemieślnicy.
Tutaj największe mieszkanie to był pokój z kuchnią,
a jak miał ktoś ubikację, to już był luksus.
Wanny, łazienki istniały tylko w bogatych domach.
na zdjęciu tramwaj linii 25, który zapewniał mieszkańcom Pragi bezpośrednie połączenie ze Śródmieściem i Ochotę;
fot. Narodowe Archiwum Cyfrowe
Praga była jednak głównie dzielnicą biedoty.
Mówiło się, że Praga to schody kuchenne Warszawy,
bo wiele dziewcząt stąd pracowało jako służące
po drugiej stronie Wisły.
Zygmunt Pągowski, kupiec
Niewielu bogatych ludzi mieszkało na Pradze.
Reszta to robotnicy, kolejarze, tramwajarze, rzemieślnicy.
Tutaj największe mieszkanie to był pokój z kuchnią,
a jak miał ktoś ubikację, to już był luksus.
Wanny, łazienki istniały tylko w bogatych domach.
na zdjęciu tramwaj linii 25, który zapewniał mieszkańcom Pragi bezpośrednie połączenie ze Śródmieściem i Ochotę;
fot. Narodowe Archiwum Cyfrowe
„Ferajniarz”
Urodziłem się w 1918 roku. Mój ojciec był trybkarzem – kupował flaki z jatek, czyścił je i sprzedawał wózkarzom.
To był dobry interes. Mieliśmy duże mieszkanie w kamienicy na Brzeskiej.
Większość moich kumpli to paczka z podwórka, tylko Szlama był z Targowej. Naprzeciwko mnie mieszkał "Sufit". "Sufit" stąd, że był strasznie wysoki. Ojciec "Sufita" został doliniarzem i "Sufit" uczył nas wszystkich kieszonkowego fachu.
Urodziłem się w 1918 roku. Mój ojciec był trybkarzem – kupował flaki z jatek, czyścił je i sprzedawał wózkarzom.
To był dobry interes. Mieliśmy duże mieszkanie w kamienicy na Brzeskiej.
Większość moich kumpli to paczka z podwórka, tylko Szlama był z Targowej. Naprzeciwko mnie mieszkał "Sufit". "Sufit" stąd, że był strasznie wysoki. Ojciec "Sufita" został doliniarzem i "Sufit" uczył nas wszystkich kieszonkowego fachu.
Stał u niego w domu manekin krawiecki, ubrany w spodnie, kamizelkę i surdut. Cały był obwieszony małymi mosiężnymi dzwonkami. Jeżeli w trakcie "krojenia" poruszyłeś dzwonek, to wpadłeś.
„Ferajniarz”
[Po akcji z Lejbą] stary "Sufita" wziął mnie do terminu.
Całymi dniami ćwiczyłem "robotę od kuchni" i "parkany".
"Od kuchni" – to tylna kieszeń spodni.
"Pierwszy parkan" to wewnętrzna kieszeń marynarki,
a drugi – kamizelki. "Od kuchni" robiliśmy wojskowych.
Oni zawsze nosili portfele w spodniach. Nie wiem, chyba dlatego, że były wypchane i w mundurze źle to by wyglądało.
Czego oni tam nie mieli! Zdjęcia żon lub kochanek, listy od matek, jakieś przepustki, zezwolenia, legitymacje… no i forsę.
[Po akcji z Lejbą] stary "Sufita" wziął mnie do terminu.
Całymi dniami ćwiczyłem "robotę od kuchni" i "parkany".
"Od kuchni" – to tylna kieszeń spodni.
"Pierwszy parkan" to wewnętrzna kieszeń marynarki,
a drugi – kamizelki. "Od kuchni" robiliśmy wojskowych.
Oni zawsze nosili portfele w spodniach. Nie wiem, chyba dlatego, że były wypchane i w mundurze źle to by wyglądało.
Czego oni tam nie mieli! Zdjęcia żon lub kochanek, listy od matek, jakieś przepustki, zezwolenia, legitymacje… no i forsę.
W końcu wpadłem. Przyciął mnie tajniak na Targowej. Do niczego się nie przyznałem, w myśl zasady: "złapią cię za rękę, mów, że to nie twoja". Ale i tak dostałem pół roku.
Z Pawiaka przewieźli mnie na Rakowiecką. Trafiłem do celi z samymi urkami. Mogło być źle, pomógł mi przypadek. Zaraz drugiego dnia miałem widzenie z matką. Z pokoju widzeń był widok na spacerniak. Patrzę, a tu stary "Sufit" maszeruje. Posadzili go 2 miesiące wcześniej. Zaraz poszły grypsy i stary wstawił się za mną.
Jak wyszedłem, kumple wynajęli całą knajpę i urządzili mi bal na 2 dni.
Z Pawiaka przewieźli mnie na Rakowiecką. Trafiłem do celi z samymi urkami. Mogło być źle, pomógł mi przypadek. Zaraz drugiego dnia miałem widzenie z matką. Z pokoju widzeń był widok na spacerniak. Patrzę, a tu stary "Sufit" maszeruje. Posadzili go 2 miesiące wcześniej. Zaraz poszły grypsy i stary wstawił się za mną.
Jak wyszedłem, kumple wynajęli całą knajpę i urządzili mi bal na 2 dni.
Janusz Sujecki, varsavianista, historyk, publicysta
Od końca XIX stulecia do października 1940 roku Praga była drugim co do wielkości - po Dzielnicy Północnej i Nalewkach - skupiskiem warszawskich Żydów.
W latach 30. społeczność ta stanowiła 45-50% ogółu mieszkańców kwartału zabudowy okalającej bazar Różyckiego: Targowej, Brzeskiej i Ząbkowskiej nazywanej "praskimi Nalewkami".
Od końca XIX stulecia do października 1940 roku Praga była drugim co do wielkości - po Dzielnicy Północnej i Nalewkach - skupiskiem warszawskich Żydów.
W latach 30. społeczność ta stanowiła 45-50% ogółu mieszkańców kwartału zabudowy okalającej bazar Różyckiego: Targowej, Brzeskiej i Ząbkowskiej nazywanej "praskimi Nalewkami".
Teresa Szejwian
Żyd zawsze mówił: panie, siadaj pan, jak tu nie ma tego, co pan chce, to ja panu przyniosę. On nie odpuścił, jak zobaczył klienta. Wiedział, że on musi kupić. Mieli do tego głowę.
Mnie ich śpiewy, ich kultura żydowska się podobała. Bo oni mieli w sobie więcej jak warszawiacy tego dowcipu, tego humoru. I prażanie się od nich uczyli tej wesołości.
Bazar Różyckiego był wspaniały z tego powodu. Żydzi potrafili klienta rozbawić i zabawić. "Nie ma jak u mnie, nigdzie pan tak nie kupi!"
Żyd zawsze mówił: panie, siadaj pan, jak tu nie ma tego, co pan chce, to ja panu przyniosę. On nie odpuścił, jak zobaczył klienta. Wiedział, że on musi kupić. Mieli do tego głowę.
Mnie ich śpiewy, ich kultura żydowska się podobała. Bo oni mieli w sobie więcej jak warszawiacy tego dowcipu, tego humoru. I prażanie się od nich uczyli tej wesołości.
Bazar Różyckiego był wspaniały z tego powodu. Żydzi potrafili klienta rozbawić i zabawić. "Nie ma jak u mnie, nigdzie pan tak nie kupi!"
Wybiegłem na podwórze. I właśnie wtedy, kiedy przelatywali nad nami, powietrze przeszyła seria z karabinu maszynowego.
– Mają czarne krzyże! – krzyknęła żona. Na podwórzu zebrali się wszyscy mieszkańcy naszego domu.
– Jak to się stało, że już dziś, w pierwszym dniu wojny, aż nad Warszawę przylecieli? – zauważyła ponad siedemdziesięcioletnia staruszka, Maciejewska.
– Mają czarne krzyże! – krzyknęła żona. Na podwórzu zebrali się wszyscy mieszkańcy naszego domu.
– Jak to się stało, że już dziś, w pierwszym dniu wojny, aż nad Warszawę przylecieli? – zauważyła ponad siedemdziesięcioletnia staruszka, Maciejewska.
Hiobowe wieści spływały jak lawina na nasze głowy, potęgowane przez najdziwniejsze plotki. Zapanowała histeryczna panika. Ludzie rzucili się na sklepy, wykupując wszystko, co w nich było do sprzedania, zwłaszcza produkty żywnościowe: cukier, mąkę itp., a także mydło.
I mnie żona wysłała na Bazar Różyckiego. Na Targowej panował nieopisany ruch, tłok. Wszyscy latali od sklepu do sklepu, od straganu do straganu, jak obłąkani.
I mnie żona wysłała na Bazar Różyckiego. Na Targowej panował nieopisany ruch, tłok. Wszyscy latali od sklepu do sklepu, od straganu do straganu, jak obłąkani.
Kto handluje, ten żyje
1939-1945FerajnaCzęść II: Kto handluje ten żyje
Michał Gradowski „Miś”, batalion „Sokół”,
zgrupowanie „Sarna”, mieszkaniec Pragi
Moja mama w czasie okupacji zbierała opłaty postojowe na bazarze Różyckiego. O świcie chłopi spod Warszawy przyjeżdżali furmankami, wjeżdżali na plac, płacili placowe i z furmanek sprzedawali jarzyny, które przywieźli - kapustę, marchew, cebulę, kartofle. Jak wszystko wyprzedali, to wyjeżdżali. Mama przyjaźniła się z tymi chłopami i często przywoziła do domu sporo jarzyn, czasem czegoś nie sprzedali, to jej dawali. Z tego żyliśmy.
zgrupowanie „Sarna”, mieszkaniec Pragi
Moja mama w czasie okupacji zbierała opłaty postojowe na bazarze Różyckiego. O świcie chłopi spod Warszawy przyjeżdżali furmankami, wjeżdżali na plac, płacili placowe i z furmanek sprzedawali jarzyny, które przywieźli - kapustę, marchew, cebulę, kartofle. Jak wszystko wyprzedali, to wyjeżdżali. Mama przyjaźniła się z tymi chłopami i często przywoziła do domu sporo jarzyn, czasem czegoś nie sprzedali, to jej dawali. Z tego żyliśmy.
Komuna
Komuna1945-1989
Bazar Różyckiego na Pradze, rok 1979
fot. Teresa Masna/EAST NEWS
Początek artykułu o nalocie milicji
na Bazar Różyckiego;
Kurier Polski, 27.09.1957, s. 6
Barbara Borysiuk, kupcowa
Na bazarze grała kapela. Mieli czapki w kratkę,
grali na skrzypcach, harmonii, gitarze i mandolinie.
Nieraz rzucaliśmy im pieniądze, a na imieniny organizowaliśmy zabawę. Zaraz grali „Sto lat!”.
Ktoś zatańczył, ktoś inny zaśpiewał, a w budce
solenizanta poczęstunek i wódeczka.
Katarzyna Fidos, bufetowa w Teatrze Powszechnym
Mało tego! Tam jeden drugiego pilnował. Nikt sobie nawzajem nie kradł. Jak ktoś znalazł nie swoje, to chodził i pytał po znajomych, który to zgubił. Obowiązywały zasady i kultura. Panowała rodzinna atmosfera.
Całe alejki tworzyły wspólne klany. Świętowało się imieniny, pępkowe, urodziny i każdą możliwą uroczystość. A jak ktoś wyprawiał wesele, to nie było możliwości, żeby nie zaprosił bazarowych znajomych.
Dobry interes robiły kwiaciarki na Brzeskiej, bo co chwilę opijało się czyjeś imieniny. A na Krystyny i Bożeny, to już w ogóle cały Bazar imprezował.
Na zdjęciu praska kapela. 17.09.1968 r.;
fot. Danuta B. Łomaczewska / East News
Na bazarze grała kapela. Mieli czapki w kratkę,
grali na skrzypcach, harmonii, gitarze i mandolinie.
Nieraz rzucaliśmy im pieniądze, a na imieniny organizowaliśmy zabawę. Zaraz grali „Sto lat!”.
Ktoś zatańczył, ktoś inny zaśpiewał, a w budce
solenizanta poczęstunek i wódeczka.
Katarzyna Fidos, bufetowa w Teatrze Powszechnym
Mało tego! Tam jeden drugiego pilnował. Nikt sobie nawzajem nie kradł. Jak ktoś znalazł nie swoje, to chodził i pytał po znajomych, który to zgubił. Obowiązywały zasady i kultura. Panowała rodzinna atmosfera.
Całe alejki tworzyły wspólne klany. Świętowało się imieniny, pępkowe, urodziny i każdą możliwą uroczystość. A jak ktoś wyprawiał wesele, to nie było możliwości, żeby nie zaprosił bazarowych znajomych.
Dobry interes robiły kwiaciarki na Brzeskiej, bo co chwilę opijało się czyjeś imieniny. A na Krystyny i Bożeny, to już w ogóle cały Bazar imprezował.
Na zdjęciu praska kapela. 17.09.1968 r.;
fot. Danuta B. Łomaczewska / East News
Patrol Milicji Obywatelskiej na Bazarze Różyckiego, 20.08.1981; fot. Wojtek Laski / East News
O przetrwanie
O przetrwanie1990 – dziś
fot. Wojciech Druszcz/East News
Plac Czerwony
Plac Czerwony
Krzysztof Wargenau
Na Bazarze zaczyna pojawiać się coraz więcej nowych twarzy. Coraz częściej słychać wschodni akcent. To handlarze z Rosji, Ukrainy, Litwy, Białorusi, dla których Różyc staje się idealnym miejscem zarobku i jednym z głównych źródeł utrzymania.
Pani Ola, kupcowa z Białorusi
Woziliśmy praktycznie wszystko, zaczynając od zabawek dziecięcych, kończąc elektryką, alkoholem, papierosami. Niektórzy wozili na sprzedaż wędzone węgorze. Duże torby pełne węgorzy zastawiały całe miejsce w autobusie. Jeździli do Polski wszyscy, którzy mieli dostęp do towaru, ponieważ na Białorusi też trwał kryzys. Dojeżdżaliśmy do bazaru w Warszawie, sprzedawaliśmy, co kto przywiózł, i wracaliśmy do domu. Wszystko było zorganizowane. Nawet mieliśmy przewodnika. Można powiedzieć, że wtedy panowała moda: handlować w Polsce na bazarze.
Tuż przed granicą białorusko-polską, wyskakiwały samochody. Jeden z przodu przecinał drogę, drugi dociskał z tyłu. Z samochodu wysiadali „chłopaki”, przystawiali przez okno kierowcy pistolet do głowy, drzwi autobusu się otwierały. Każdy pasażer musiał zapłacić za przepustkę 20 dolarów i oddać część swojego towaru. Zazwyczaj interesował ich alkohol, a najbardziej lubili szampan. Na szczęście w powrotnej drodze już nikt nas nie dotykał. Musieliśmy tylko powiedzieć, że „grupa »Alex« nas już sprawdzała” i wszyscy od razu się odczepiali. I tak za każdym razem, wjeżdżasz – płacisz.
Jednego razu pojechało z nami kilka nowych kobiet i nie za bardzo orientowały się w sytuacji. Znów spotkała nas grupa „Alex”, a nowe kobiety siedziały na pierwszych miejscach. Zbulwersowane, odmówiły pieniędzy. Wtedy naprawdę zaczęliśmy się bać. Te kobiety natychmiast wyciągnęli z autobusu, przynieśli butle z paliwem i zapytali pasażerów: „Czy chcecie, żebyśmy wam tu urządzili »Katyń«? Jeżeli nie, to wiecie, co macie robić”. Wszyscy zaczęli szukać kasy. Wtedy zebrali najwięcej.
Handlując na bazarze, koleżanka poznała jednego z kierowników grupy „Alex”, chodzącego z towarzyszącą mu dziewczyną. Niektórzy mówili, że oni szukali nowych ofiar, niektórzy, że po prostu robili zakupy.
Wracając z Polski, do pełna tankowaliśmy swoje torby ubraniami, butami. Wtedy polskie ubrania były bardzo modne i popularne na Białorusi. Mieć polskie buty albo dżinsy oznaczało prestiż i pieniądze. Do dziś mam dżinsy z polski. Mają ponad 20 lat, zachowałam sobie na pamiątkę.
fot. Anna Korcz
Na Bazarze zaczyna pojawiać się coraz więcej nowych twarzy. Coraz częściej słychać wschodni akcent. To handlarze z Rosji, Ukrainy, Litwy, Białorusi, dla których Różyc staje się idealnym miejscem zarobku i jednym z głównych źródeł utrzymania.
Pani Ola, kupcowa z Białorusi
Woziliśmy praktycznie wszystko, zaczynając od zabawek dziecięcych, kończąc elektryką, alkoholem, papierosami. Niektórzy wozili na sprzedaż wędzone węgorze. Duże torby pełne węgorzy zastawiały całe miejsce w autobusie. Jeździli do Polski wszyscy, którzy mieli dostęp do towaru, ponieważ na Białorusi też trwał kryzys. Dojeżdżaliśmy do bazaru w Warszawie, sprzedawaliśmy, co kto przywiózł, i wracaliśmy do domu. Wszystko było zorganizowane. Nawet mieliśmy przewodnika. Można powiedzieć, że wtedy panowała moda: handlować w Polsce na bazarze.
Tuż przed granicą białorusko-polską, wyskakiwały samochody. Jeden z przodu przecinał drogę, drugi dociskał z tyłu. Z samochodu wysiadali „chłopaki”, przystawiali przez okno kierowcy pistolet do głowy, drzwi autobusu się otwierały. Każdy pasażer musiał zapłacić za przepustkę 20 dolarów i oddać część swojego towaru. Zazwyczaj interesował ich alkohol, a najbardziej lubili szampan. Na szczęście w powrotnej drodze już nikt nas nie dotykał. Musieliśmy tylko powiedzieć, że „grupa »Alex« nas już sprawdzała” i wszyscy od razu się odczepiali. I tak za każdym razem, wjeżdżasz – płacisz.
Jednego razu pojechało z nami kilka nowych kobiet i nie za bardzo orientowały się w sytuacji. Znów spotkała nas grupa „Alex”, a nowe kobiety siedziały na pierwszych miejscach. Zbulwersowane, odmówiły pieniędzy. Wtedy naprawdę zaczęliśmy się bać. Te kobiety natychmiast wyciągnęli z autobusu, przynieśli butle z paliwem i zapytali pasażerów: „Czy chcecie, żebyśmy wam tu urządzili »Katyń«? Jeżeli nie, to wiecie, co macie robić”. Wszyscy zaczęli szukać kasy. Wtedy zebrali najwięcej.
Handlując na bazarze, koleżanka poznała jednego z kierowników grupy „Alex”, chodzącego z towarzyszącą mu dziewczyną. Niektórzy mówili, że oni szukali nowych ofiar, niektórzy, że po prostu robili zakupy.
Wracając z Polski, do pełna tankowaliśmy swoje torby ubraniami, butami. Wtedy polskie ubrania były bardzo modne i popularne na Białorusi. Mieć polskie buty albo dżinsy oznaczało prestiż i pieniądze. Do dziś mam dżinsy z polski. Mają ponad 20 lat, zachowałam sobie na pamiątkę.
fot. Anna Korcz
Grażyna Dylewska, mieszkanka Pragi
Do Ruskich uwielbiałam chodzić, bo praktycznie zawsze mieli jakieś zabawki i przedmioty, które bardzo mnie fascynowały. Co najważniejsze, nie kosztowały dużo, więc często udawało mi się na nie naciągnąć rodziców. Lubiłam się targować. Dopiero kiedy poszłam do szkoły, zrozumiałam, dlaczego to moje targowanie wszystkich bawiło.
Targowałam się, używając jednego znanego mi słowa – "skolko?". Niezależnie od odpowiedzi, pytałam zawsze w ten sam sposób, po kilka razy o jedną rzecz. Jeśli tylko miałam żądaną kwotę, z zadowoleniem wręczałam banknoty. Jeżeli nie miałam albo rodzice nie aprobowali zakupu, odchodziłam z płaczem.
Czasem wzruszałam handlarzy na tyle, że oddawali wybrany towar za bezcen, a nawet za darmo. Od bazarowych Ruskich miałam na przykład bombki choinkowe: różowego misia, kolorową babę i różową panią w futrze. Miałam też papiery kolorowe i plastelinę. Używałam ich do robienia dziecięcych makiet. Do niczego innego się nie nadawały, bo były bure (czyli, jak to się obecnie nazywa, w kolorach ziemi). Żywsze kolory miały kanciaste kredki świecowe, o których zakup dość długo prosiłam.
Za to nożyczki z czerwonym uchwytem i plastikową osłonką "upiększoną" buźkami chłopca i dziewczynki, trzymających transparent, służyły mi świetnie. Podobnie jak bardzo ostre "dorosłe" nożyczki, które do dziś są w naszym domu i zajmują honorowe miejsce obok ruskiego otwieracza słoików.
fot. wykorzystana do ilustracji: Anna Korcz
Do Ruskich uwielbiałam chodzić, bo praktycznie zawsze mieli jakieś zabawki i przedmioty, które bardzo mnie fascynowały. Co najważniejsze, nie kosztowały dużo, więc często udawało mi się na nie naciągnąć rodziców. Lubiłam się targować. Dopiero kiedy poszłam do szkoły, zrozumiałam, dlaczego to moje targowanie wszystkich bawiło.
Targowałam się, używając jednego znanego mi słowa – "skolko?". Niezależnie od odpowiedzi, pytałam zawsze w ten sam sposób, po kilka razy o jedną rzecz. Jeśli tylko miałam żądaną kwotę, z zadowoleniem wręczałam banknoty. Jeżeli nie miałam albo rodzice nie aprobowali zakupu, odchodziłam z płaczem.
Czasem wzruszałam handlarzy na tyle, że oddawali wybrany towar za bezcen, a nawet za darmo. Od bazarowych Ruskich miałam na przykład bombki choinkowe: różowego misia, kolorową babę i różową panią w futrze. Miałam też papiery kolorowe i plastelinę. Używałam ich do robienia dziecięcych makiet. Do niczego innego się nie nadawały, bo były bure (czyli, jak to się obecnie nazywa, w kolorach ziemi). Żywsze kolory miały kanciaste kredki świecowe, o których zakup dość długo prosiłam.
Za to nożyczki z czerwonym uchwytem i plastikową osłonką "upiększoną" buźkami chłopca i dziewczynki, trzymających transparent, służyły mi świetnie. Podobnie jak bardzo ostre "dorosłe" nożyczki, które do dziś są w naszym domu i zajmują honorowe miejsce obok ruskiego otwieracza słoików.
fot. wykorzystana do ilustracji: Anna Korcz
Pełny ekran
Policjant Y.
Kiedy na Różycu Rosjanie służyli do bicia, od połowy lat dziewięćdziesiątych ich mafia kontrolowała już cały Stadion.
Byłem zaskoczony, kiedy dwóch [przedstawicieli mafii wołomińskiej i pruszkowskiej] przyszło do nas na rozmowę. Proszę pana, ja nie zapomnę nigdy ich słów: „Wy [policjanci] w ogóle nie dacie sobie z nimi rady, bo my już sobie nie dajemy. My wam pomożemy, ale dajcie nam też coś za coś”.
Oni chcieli po prostu pewien immunitet nietykalności i oni by wystawili wszystkich Rosjan. Oni dali nam na początek parę spraw, żeby być wiarygodnymi.
Policjant X.
Rosjanie to była najbardziej „pechowa” grupa w okresie ostatnich pięćdziesięciu lat. Jak nie okradli ich przed bazarem, to w drodze na niego, jeśli zaś to się nie udało, to na miejscu albo przy wyjściu, a na dobranoc, w domu też różnie bywało.
Ruscy mieli u nas tak przesrane, że nawet policjanci się z nich nabijali. Ale szacunek! Oni mają takie wschodnie zawzięcie i nie upłynęło parę lat, jak się odkuli, a bazar bez nich upadł. No i kto wyszedł na głupiego?
(Jacek Kurczewski, Mariusz Cichowski, Krzysztof Wiliński „Wielkie bazary warszawskie: środowisko społeczne, kultura i problem społeczny”, Wydawnictwo Trio, Warszawa 2010, s. 181 oraz 139)
Kiedy na Różycu Rosjanie służyli do bicia, od połowy lat dziewięćdziesiątych ich mafia kontrolowała już cały Stadion.
Byłem zaskoczony, kiedy dwóch [przedstawicieli mafii wołomińskiej i pruszkowskiej] przyszło do nas na rozmowę. Proszę pana, ja nie zapomnę nigdy ich słów: „Wy [policjanci] w ogóle nie dacie sobie z nimi rady, bo my już sobie nie dajemy. My wam pomożemy, ale dajcie nam też coś za coś”.
Oni chcieli po prostu pewien immunitet nietykalności i oni by wystawili wszystkich Rosjan. Oni dali nam na początek parę spraw, żeby być wiarygodnymi.
Policjant X.
Rosjanie to była najbardziej „pechowa” grupa w okresie ostatnich pięćdziesięciu lat. Jak nie okradli ich przed bazarem, to w drodze na niego, jeśli zaś to się nie udało, to na miejscu albo przy wyjściu, a na dobranoc, w domu też różnie bywało.
Ruscy mieli u nas tak przesrane, że nawet policjanci się z nich nabijali. Ale szacunek! Oni mają takie wschodnie zawzięcie i nie upłynęło parę lat, jak się odkuli, a bazar bez nich upadł. No i kto wyszedł na głupiego?
(Jacek Kurczewski, Mariusz Cichowski, Krzysztof Wiliński „Wielkie bazary warszawskie: środowisko społeczne, kultura i problem społeczny”, Wydawnictwo Trio, Warszawa 2010, s. 181 oraz 139)
Stadion
Stadion
Krzysztof Wargenau
Działalność mafii zbiegła się z kolejnym zagrożeniem dla handlu na Bazarze. W 1989 r. zaczął działać słynny „Stadion”, czyli Jarmark Europa – jedno z największych targowisk na kontynencie.
Stadion szybko zyskał „renomę” miejsca, gdzie można dostać wszystko – od taniej, podrabianej odzieży, gadżetów
i elektroniki, przez pirackie oprogramowanie, muzykę i filmy, aż po przemycane papierosy, alkohol i broń.
Jarmark Europa działał na terenie dawnego Stadionu Dziesięciolecia, który po upadku socjalizmu zaczął niszczeć. Miasto wynajęło go firmie Damis, która na koronie stadionu utworzyła 5000 stoisk.
Na Stadion przeniosła się także znaczna część kupców z Bazaru. Kupowanie na Różycu przestało być atrakcyjne. Dobry, rzemieślniczy towar został wyparty przy tani i łatwodostępne produkty z Chin.
Działalność mafii zbiegła się z kolejnym zagrożeniem dla handlu na Bazarze. W 1989 r. zaczął działać słynny „Stadion”, czyli Jarmark Europa – jedno z największych targowisk na kontynencie.
Stadion szybko zyskał „renomę” miejsca, gdzie można dostać wszystko – od taniej, podrabianej odzieży, gadżetów
i elektroniki, przez pirackie oprogramowanie, muzykę i filmy, aż po przemycane papierosy, alkohol i broń.
Jarmark Europa działał na terenie dawnego Stadionu Dziesięciolecia, który po upadku socjalizmu zaczął niszczeć. Miasto wynajęło go firmie Damis, która na koronie stadionu utworzyła 5000 stoisk.
Na Stadion przeniosła się także znaczna część kupców z Bazaru. Kupowanie na Różycu przestało być atrakcyjne. Dobry, rzemieślniczy towar został wyparty przy tani i łatwodostępne produkty z Chin.
Bazar kontra hala
Bazar kontra hala
Bazar kontra hala
Projekty nowego Bazaru. U góry – projekt pracowni Davos (zaakceptowany przez kupców), zakładający stworzenie zadaszonych miejsc handlowych, częściowo w stylu krakowskich Sukiennic. Na dole – nowy projekt dwupoziomowego centrum handlowego
Pełny ekran
Krzysztof Wargenau, Laboratorium Reportażu
Połowa lat 90. Bazar poważnie traci na znaczeniu. Niszczeje. Brak ogrzewania, stara sieć elektryczna, zniszczone alejki i budki. Zimą kupcy marzną. Klienci nie mają się gdzie przebrać. Zła sława dzielnicy i działający niedaleko stąd Jarmark Europa sprawiają, że na Różyca przychodzi ich coraz mniej. Kupcy z Bazaru muszą się ratować.
Zakładają spółdzielnię. Jej prezesem zostaje Krzysztof Włodarski, który proponuje stworzenie nowoczesnego bazaru pod dachem. Miało to być miejsce nawiązujące klimatem do Starej Pragi. W środku stanęłyby latarnie, klienci chodziliby po zabytkowym bruku. Każdy z kupców mógłby wykupić stylizowane stoisko – 12 m2 za 40 tys. złotych.
Kupcy pomysł akceptują i wpłacają pieniądze. W 1998 roku Włodarski zawiera z gminą umowę na dzierżawę terenu.
Wstępna koncepcja szybko ulega jednak zmianie. Zamiast bazaru miałaby powstać trzypiętrowa hala. Od kupców zażądano kolejnych pieniędzy: 2,5 tys. na budowę centrum handlowego i kolejny tysiąc na zakup placu przy ul. Markowskiej, obok bazaru, gdzie kupcy mieli się przenieść na czas budowy.
Pierwotna cena pawilonów także wzrasta.
Sprawą zaczyna interesować się Jolanta Chodyna. Kupcy ją znają. Na Bazarze od lat sprzedaje suknie ślubne.
Jolanta Chodyna
Zaczęłam się obawiać o swoją przyszłość, czy nie stracę swojego miejsca na bazarze? Co się stanie z moimi pieniędzmi, co stanie się z pieniędzmi mojej rodziny? Moja siostra wpłaciła na pięć pawilonów. To był powód, że zaczęłam sama chodzić do spółdzielni.
Połowa lat 90. Bazar poważnie traci na znaczeniu. Niszczeje. Brak ogrzewania, stara sieć elektryczna, zniszczone alejki i budki. Zimą kupcy marzną. Klienci nie mają się gdzie przebrać. Zła sława dzielnicy i działający niedaleko stąd Jarmark Europa sprawiają, że na Różyca przychodzi ich coraz mniej. Kupcy z Bazaru muszą się ratować.
Zakładają spółdzielnię. Jej prezesem zostaje Krzysztof Włodarski, który proponuje stworzenie nowoczesnego bazaru pod dachem. Miało to być miejsce nawiązujące klimatem do Starej Pragi. W środku stanęłyby latarnie, klienci chodziliby po zabytkowym bruku. Każdy z kupców mógłby wykupić stylizowane stoisko – 12 m2 za 40 tys. złotych.
Kupcy pomysł akceptują i wpłacają pieniądze. W 1998 roku Włodarski zawiera z gminą umowę na dzierżawę terenu.
Wstępna koncepcja szybko ulega jednak zmianie. Zamiast bazaru miałaby powstać trzypiętrowa hala. Od kupców zażądano kolejnych pieniędzy: 2,5 tys. na budowę centrum handlowego i kolejny tysiąc na zakup placu przy ul. Markowskiej, obok bazaru, gdzie kupcy mieli się przenieść na czas budowy.
Pierwotna cena pawilonów także wzrasta.
Sprawą zaczyna interesować się Jolanta Chodyna. Kupcy ją znają. Na Bazarze od lat sprzedaje suknie ślubne.
Jolanta Chodyna
Zaczęłam się obawiać o swoją przyszłość, czy nie stracę swojego miejsca na bazarze? Co się stanie z moimi pieniędzmi, co stanie się z pieniędzmi mojej rodziny? Moja siostra wpłaciła na pięć pawilonów. To był powód, że zaczęłam sama chodzić do spółdzielni.
Projekty nowego Bazaru. U góry – projekt pracowni Davos (zaakceptowany przez kupców), zakładający stworzenie zadaszonych miejsc handlowych, częściowo w stylu krakowskich Sukiennic. Na dole – nowy projekt dwupoziomowego centrum handlowego
7 autokarów i czarne volvo
7 autokarów i czarne volvo
Krzysztof Wargenau
Przyjemne, majowe popołudnie. Coraz więcej kupców zbiera się pod budynkiem Związku Nauczycielstwa Polskiego przy
ul. Juliana Smulikowskiego. Dziwi ich, że zebranie zorganizowano właśnie tutaj – na podobne spotkania ustalano zwykle miejsce bliżej Bazaru.
Gdy przyjeżdżają pod budynek ZNP okazuje się, że wejście, którym mieli udać się na walne zgromadzenie, zablokowane jest przez ochroniarzy wynajętych przez zarząd.
Przyjemne, majowe popołudnie. Coraz więcej kupców zbiera się pod budynkiem Związku Nauczycielstwa Polskiego przy
ul. Juliana Smulikowskiego. Dziwi ich, że zebranie zorganizowano właśnie tutaj – na podobne spotkania ustalano zwykle miejsce bliżej Bazaru.
Gdy przyjeżdżają pod budynek ZNP okazuje się, że wejście, którym mieli udać się na walne zgromadzenie, zablokowane jest przez ochroniarzy wynajętych przez zarząd.
Bitwa o Bazar
Bitwa o Bazar
Krzysztof Wargenau
Od maja do grudnia mafia kilkukrotnie próbowała siłą przejąć bazar.
Zenon Jędra
Najczęściej pan Jacek Łukasik przyjeżdżał z jakimiś bandytami. Grozili, że odbierają bazar. Raz przyjechali całą brygadą. Zbierali się na Brzeskiej. Szykowali się, żeby wejść. Przyszło ich tu ze dwudziestu i momentalnie przyjechała policja. Podjechała ze wszystkich stron i jedna chwila, chap, i ich mieli. Przykuli ich kajdankami do bramy. Ale tylko ich spisano. Kupcy nie chcieli wnieść oskarżenia – nikomu się nic nie stało.
Elżbieta Ciechońska
W nocy ktoś wrzucał przez mur na bazar butelki z benzyną.
Zenon Jędra
Podpalili dwie budki. Jedną pani Godlewskiej, członkini zarządu stowarzyszenia.
Od maja do grudnia mafia kilkukrotnie próbowała siłą przejąć bazar.
Zenon Jędra
Najczęściej pan Jacek Łukasik przyjeżdżał z jakimiś bandytami. Grozili, że odbierają bazar. Raz przyjechali całą brygadą. Zbierali się na Brzeskiej. Szykowali się, żeby wejść. Przyszło ich tu ze dwudziestu i momentalnie przyjechała policja. Podjechała ze wszystkich stron i jedna chwila, chap, i ich mieli. Przykuli ich kajdankami do bramy. Ale tylko ich spisano. Kupcy nie chcieli wnieść oskarżenia – nikomu się nic nie stało.
Elżbieta Ciechońska
W nocy ktoś wrzucał przez mur na bazar butelki z benzyną.
Zenon Jędra
Podpalili dwie budki. Jedną pani Godlewskiej, członkini zarządu stowarzyszenia.
Epilog
Epilog
Przewiń, aby czytać dalej
Swipe to continue
Przesuń aby zobaczyć tekst